Archiwum październik 2002


paź 25 2002 25/10/2002 - Oxford - konkrety
Komentarze: 1

Nadeszła chwila, kiedy brutalna rzeczywistość musiała wyprzeć odrobinę magii, jestem to winny kilku osobom.
Czas na konkrety o Oxford Brookes University.

Studiuje się tu trochę inaczej niż na PW, z różnych powodów.
Pierwsza rzecz - trymestry zamiast semestrów. Tak naprawdę uczą nas stosunkowo mało, dużo musimy zrobić lub doczytać sami. No bo i jak miałoby być inaczej,skoro trymestr trwa 10 tygodni, w każdym 2h wykładu i 2h zajęć praktycznych, a tak naprawdę to tygodni jest 8, bo w tygodniach 9-10 są już egzaminy... Po 16 godzin wykładów i ćwiczeń w jednym okresie nauczania - to dwa razy mniej niż u nas (bodaj po 30?).
Rzecz druga - cały uniwersytet, nie tylko nasz wydział (School of Computing and Mathematical Sciences), jest bajecznie skomputeryzowany. Wynika to z polityki informacyjnej uniwersytetu - głównym kanałem komunikacji pomiędzy uniwersytetem a studentem są tzw. PIP, czyli Personal Information Pages - dynamicznie tworzone, chronione hasłem indywidualne dla każdego studenta strony internetowe, na której znajdują się wszystkie szczegóły dotyczące zajęć, timetable, assesments etc. W sumie genialny w swej prostocie pomysł, tyle że żeby rzeczywiście było to realne i wydajne, dostęp do komputerów musi być naprawdę "wolny" - i rzeczywiście, oprócz sal komputerowych, również takich otwartych po 24h/d, jest wiele miejsc na każdym campusie, gdzie komputery stoją po prostu na korytarzu - po kilka, 4,6 - i zawsze można sprawdzić swój PIP, ale i po prostu pocztę czy poczatować sobie z kimś. Co więcej, na korytarzach wiszą monitory, na których wyświetlają co pięć sekund aktualizowaną listę wszystkich laboratoriów komputerowych wraz z aktualną ilością wolnych stanowisk. Ale takich różnic jest więcej. To są drobiazgi, ale...
Rzecz trzecia - ...np na jednym z wykładów wprowadzających z pascala facet miał folie - normalna rzecz nawet na PW. Tylko że bez żadnych skrupułów po nich pisał permanentnymi mazakami, nawet jeśli to miałby być jakiś mały znaczek czy podkreślenie jakiejś jednej linijki, podczas gdy nasi wykładowcy używają tych samych przez kilka lat... A on się nie szczypał z tymi foliami, po prostu miał świadomośc, że jak będzie za rok wykładał ten moduł, to sobie wydrukuje nowe. Inna kwestia że nie dziwne, że ich stać na coś takiego, skoro regularni studenci płacą koło 4.000 GBP czesnego za rok... Tak narzekamy na tego Socratesa, ale naprawdę nie ma tego złego.
Rzecz kolejna. Poza tym n innych, drobnych, a ułatwiających życie rozwiązań. Coś tak banalnego jak drukarka sieciowa w prawie każdym pokoju z komputerami. Każdy student ma swoje konto, z gratisowymi 2.50 GBP od uniwersytetu na dobry początek, i za każdym razem gdy się coś drukuje, odpowiednia kwota jest od tego konta odejmowana. Konto można później "dopełnić" np w bibliotece lub w finance office. A ceny są względnie przyzwoite, 0.04 GBP za cz-b A4, za kolor A4 0,30 GBP. Z tego samego konta opłaca się np tzw HallNet, czyli internet w akademikach (każdy ma gniazdko sieciowe w pokoju, żeby było aktywne płaci się 2 GBP/tydzień. Pomnóż to sobie przez 4 i przez 6.50zl za funt i masz ok 60zl/miesiąc za łącze stałe, na którym bez problemów wyciągam stały transfer 500kb/s ;) Tylko firewall postawili taki, że nie można zrobić peer-to-peer connection poprzez niego, więc wszystkie ściągarki takie jak DirectConnect, KazAa itp odpadają. Zresztą założyli go bo ludzie za dużo ściągali i sieć blokowali...
Rzecz przedostatnia. Akademik to osobna historia, tymczasem tylko tyle, że mieszkam z następującymi osobami: Japonki Yumi (studiuje fotografię i nauczanie początkowe) i Miyoko (chyba też nauczanie początkowe), Greczynka Elena (socjologia i... nigdy byście nie zgadli... nauczanie początkowe...), no i Norweg Steinar (hotel management). Piszę "studiuje to i to, to i tamto" i brzmi to jakby ludzie tu brali po 2 lub więcej fakultetów i było to na porządku dziennym, ale prawda jest troszkę inna. Robią tzw. "joint degree", tzn wybierają sobie moduły (przedmioty) z różnych dziedzin, a po studiach dostają jeden wspólny dyplom. Robią jednak tyle samo przedmiotów, jakby studiowali tylko moduły z jednego zakresu tematycznego, więc siłą rzeczy w obydwu polach są trochę słabsi. Zresztą w ogóle są trochę słabsi niż my jeśli chodzi o ilość wiedzy i jej poziom, który muszą przyswoić - na jednym ze spotkań powiedziano nam, że muszą zaliczyć w ciągu trzech lat studiów inżynierskich ok. 24 przedmiotów; to dokładnie tyle, ile my zaliczyliśmy do tej pory na PW w ciągu naszych dwóch lat studiów, przy czym nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że u nich przedmiot trwa jeden
trymestr, a u nas - semestr. To chyba dlatego tak lubią naszych inżynierów za granicą :)
Rzecz ostatnia tymczasem. Co do jakości wykładów - wyraźnie widać różnicę między przedmiotami podstawowymi a zaawansowanymi; te pierwsze (Human-Computer Interface i Knowledge Based Systems) są wyraźnie bardziej ogólne i, co tu dużo ukrywać, wykłady z nich są co najmniej trochę nużące. Do tego wykładowcy mają irytującą manierę tracenia pierwszego kwadransa na dokładne streszczenie rozpoczynającego się wykładu. Może i ma to swój cel dydaktyczny, ale po drugim takim wykładzie jesteśmy spragnieni jednego - konkretów. Moduły zaawansowane natomiast (e-commerce i Agent Technology) to już zupełnie inna historia, zwłaszcza agenci, nad projektem z których spędzamy zdecydowanie najwięcej czasu, z czystej chęci i fascynacji tematem.

Ps. I znowu ciemno za oknem. Kolejny dzień przeciekł przez palce, dobre chociaż to że nie muszę sobie wyrzekać że nic nie zrobiłem. Piątek - wypadałoby do jakiegoś pubu skoczyć, pobawić się czy jak. Albo po prostu pójdę spać, włosy mi szybciej odrosną.

alexiej : :
paź 25 2002 25/10/2002 - wiewiórki i Londyn
Komentarze: 0

Równo pięć tygodni i kilka godzin od przyjazdu.

Równo dwa tygodnie i jeden dzień od zgolenia głowy.

***

Mam mnóstwo nowych niepotrzebnych rzeczy (bo poco komu aktówka czy dziurkacz, nie mówiąc już o zakreślaczach). Znowu dominuje mnie instynkt gniazdowania. "Ok, aktówkę już mam, już nie będę musiał kupować nowej aktówki." Tak to się zaczyna. Potem sofa, stolik w formie znaku yin-yang i jak dobrze pójdzie to skończę tłukąc siebie samego po mordzie na kolanach przed własnym szefem, co bez wątpienia doprowadzi do wysadzenia przeze mnie w powietrze wszystkich warszawskich wieżowców z PeKiNem - BigBenem Europy wschodniej na czele.

Tym samym wyzbyłem się już wszystkich pieniędzy z którymi tu przyjechałem. No i dobrze, taki był plan, miały mi starczyć na miesiąc.

Znajomi byli ostatnio w Londynie. Nie pojechałem, wychodząc z założenia że miło by było najpierw poznać sam Oxford, dopiero potem bawić się w wojaże. Zresztą, i tak kilka dni później pojechałem do Londynu. Ale wszystko po kolei.

Tydzień temu, we środę, dostałem wspaniałą paczkę pełną miłości, pachnącą herbatami, wypełnioną Ciepłym i Puchatym. Dobrze jest wiedzieć, że gdzieś-tam za morzem czeka Moja Kochana Magotka... Łypie zresztą na mnie ze ściany w siedmiu osobach jedyna, i czeka. I ja też czekam i się już doczekać nie mogę... Patrzy tym tajemniczym spojrzeniem, w ktorym czai się pytanie - "kiedy mnie spotkasz, co mi powiesz...?" choć oczywiście wie, że jedynymi słowy które przejdą mi przez gardło będą, "no bo inaczej być nie może":

                              "...że byłaś światłem moim Bogiem
                               że szmat już drogi przemierzyłem
                               i byłaś wszędzie tam gdzie byłem
                               odległą gwiazdą w sztolni nocy
                               zachodem słońca snem proroczym
                               przestrzenią serca której strzegłem
                               jak oka w głowie dla tej jednej
                               mądrej i pięknej ludzkim prawem
                                                            ave"


Dygresja: zawsze w takich momentach zadziwia mnie możliwość wielokrotnego użycia (angielskie "reusability" byłoby takie zgrabne w tym miejscu) konretnego zestawu słów. Mówimy do siebie po tysiąckroć wypowiedzianymi, napisanymi, wydrukowanymi, wyśpiewanymi słowami, mówimy do siebie Czyżykiewiczem, Cortazarem, Lipską, czasem Wojaczkiem, często Brodskim, rzadziej Sienkiewiczem, zdarza się Machulski lub Stuhr, to trudno powiedzieć, Michnikowski, Przybora, co ambitniejszym Shakespeare, co bardziej "radykalnym" Pawlikowska-Jasnorzewska czy Poświatowska, no i każdemu, wszędzie, mimochodem lub z premedytacją Osiecka. Zastanawiam się czy to przypadkiem nie jest tak, że te wszystkie słowa w pewnym momencie się zużywają, są obgryzane z wartości przechodząc tak cały czas z ust do ust i obijając się o zęby. Cortazarowski Morelli pewnie coś na ten temat napisał, ale aż tak dobry nie jestem żeby przypomnieć sobie teraz gdzie i jak; może na całe szczęście - przynajmniej te słowa później się zużyją.

***

Uwielbiam poranne podróże do Wheatley. Mała mieścinka, trzy mile od Oxfordu autostradą A40 w stronę Londynu, Oxford Brookes University ma tam swój kampus i wydział matematyki i nauk informacyjnych. Jest bezpośredni autobus, 77 lub 77A, wsiadam na kampusie na Gypsy Lane i dwadzieścia minut później (jak nie ma korków) jestem na miejscu. A po drodze - Headington, Headington Hill Park i wspaniałe, kolorowo-jesienne wzgórza z małymi białymi owcami o czarnych mordkach i brązowymi krowami. No i rzecz jasna - Sting, Czyżyk, Al di Meola, Preisner czy co mi tam akurat wpadnie pod rękę. Jasne, pewnie powinienem w tym czasie czytać, sam nie wiem co jeszcze mądrego robić, ale nie mogę, tak jest pięknie wokół.

Dziś w parku Headington Hill trawa była biała od szronu.

Ciekawe czy wiewiórkom nie jest zimno w pazurki?

To są tak naprawdę najbardziej urocze stworzonka Boże jakie można sobie wyobrazić. Stałem dzisiaj i uśmiechałem się jak głupi na środku chodnika przez dobre piętnaście minut, tylko dlatego że zaraz za płotem osiem lub dziewięć szarych istotek biegało w tą i z powrotem szukając czegoś do jedzenia, zakopując to, wbiegając na drzewa i zeskakując na dół... Ale jak strasznie mi dobrze było, jak to się teraz mówi w młodzieżowych kręgach, nosiłem potem banana przyklejonego do twarzy przez ładne dwie godziny...

***

Przedwczoraj skończyłem 21 lat.

Duża rzecz. Choć tak naprawdę - zmieniło się cokolwiek? Świat trwa jak trwał, ludzie mordują się na wzajem jak mordowali, nikt prócz kilku zainteresowanych nie zwrócił uwagi. Może to i dobrze, taka mała lekcja pokory, przyda mi się :)
Ale ci, którzy zwrócili, którzy pamiętali... Nawet nie macie pojęcia jak bardzo Wam jestem wdzięczny, jak bardzo to doceniam i Wam za to dziękuję.

Jeden z piękniejszych prezentów, które można sobie wyobrazić, a o których się nawet nie pomyśli - mała, wyszperana w antykwariacie książeczka z przekładami sonetów z portugalskiego, po angielsku rzecz jasna, ze złoconymi grzbietami stron z jednej strony, fantastycznymi inicjałami i dedykacją "With Helen's love to Winifred, Xmas 1900". Dziękuję, Beata.

No i Londyn. Tu wielkie podziękowania dla rodziny - Rodziców, Babci, Ciotki, za wszystko, ale i za kluczowy w tej kwestii sponsoring. Dwie godziny jazdy, potem samotny wypad na Trafalgar Square, a potem Her Majesty's Theatre i "Phantom of the Opera" Andrew Lloyd Webera. "Jack Daniels on the rocks" przed, zimny do bólu palców szampan i waniliowa cygaretka w antrakcie na balkonie teatru, z Trafalgar Square zaraz za jednym rogiem i Piccadily Circus majaczącym z daleka po drugiej stronie. Rzecz jasna, wszystko w pełnej gali. Dreszcz wzdłuż pleców i na rękach, najmniej z powodu chłodnego wiatru. "Chwilo, piękna jesteś, trwaj!"

Ale chwila rzecz jasna nie chciała rzec "Ok, kapitanie mój, kapitanie" i uciekła razem z dzwonkiem oznajmiającym koniec przerwy.

Za to w poniedziałek znowu do Londynu, tym razem "12th hour" w reżyserii Sama Mendesa, potem jakaś kolacja ważna z ważnymi ludźmi (pewnie i obsadą, na Mendesa nawet nie śmiem liczyć) a potem obsada "Bombay Dreams" w specjalnym kabaretowym programie... powrót koło 0300h. A tydzień później "Wujaszek Wania" po angielsku. Skoro te chwile są takie niepokorne to postaram się ich złapać jak najwięcej, ot co.

***

Jak jest być łysym?

Znacznie gorzej niż mieć milimetr, dwa, trzy. Jedno nie ulega wątpliwości - "długie włosy mają w sobie magię", jak mi ostatnio napisała pewna Wyjątkowa Osoba. Cóż, może za rok znowu to potwierdzę, jak cebulki pozwolą. Ale nie żałuję. Tak trzeba było. Magotka opowiadała, że słyszała historię o papudze, która powyrywała sobie wszystkie piórka z tęsknoty do swojego właściciela... może coś jest na rzeczy?

***

Z rzeczy wagi pomniejszej polecam wszystkim stronę Moby'ego, www.moby.com; generalnie nic do gościa nie mam, nawet niespecjalnie rozróżniam jego piosenki, ale stronę warto zobaczyć. Z dwóch powodów. Pierwszym jest obrazek powitalny który nieodmiennie mnie rozczula, drugim dziennik pisany przez Moby'ego. Ma sympatyczną właściwość wywoływania uśmiechu przynajmniej na pół mordki, a zdarza się że i bardziej.

No i przedostatnia płyta Meoli wyparła brutalnie Radiohead, mimo że mój wczoraj nabyty przewodnik po Oxfordzie twierdzi że ponoć często można spotkać Thoma Yorke'a (wokalistę) w Tesco na Cowley Road, przy dziale z grzybami.

alexiej : :
paź 25 2002 09/10/2002 - Wstęp
Komentarze: 2

Oxford...

Dużo drzew. I wiewiórek - małych, szarych stworzonek, biegających między klonami, topolami, kasztanowcami.

Jeden jeż, przycupnięty o 22:30 pod drzewem na Gypsy Lane. "Dokąd tupta..."?
Nie chciał powiedzieć. Wystaszył się chyba, strasznie dygotał, jego malutkie serduszko musiało być małą elektrownią atomową  przez te kilka chwil gdy tak staliśmy wokół i się przyglądaliśmy.
Szkoda że nie spotkałem go kilka godzin wcześniej. Wracałbym wtedy ze sklepu i podzieliłbym się z nim serem żółtym... "Szkoda, że nie ma, że ... ech, próżna mowa..."

Oxford...

Dobra, więcej drzew. Ale czym się różni od Domu? Czy wieje tu inny wiatr? Czy mleko inaczej tu smakuje?
Nie.
Ale o wiele łatwiej wpaść pod samochód.
Ale każde nowe drzwi są przeciwpożarowe. I strasznie mlaszczą.
Ale gniazdka w ścianie mają swoje własne włączniki, co w sumie jest całkiem niezłym patentem.
Ale połowa sprzedawców w sklepach ma ciemną skórę i obcy akcent, tak że czasem trudno zrozumieć należność.
Ale tak naprawdę niewiele osób w Polsce wie, że jak ktoś studiuje w Oxfordzie, to wcale nie jest to jednoznaczne ze studiowaniem na słynnym Oxford University. I może niech tak zostanie...


Jestem tu już dwunasty dzień. Zostało 69. Od dzisiaj tu, w tym miejscu, codziennie coś o Oxfordzie moimi oczami.

Płyta na dziś: Radiohead, Kid A, zwłaszcza kawałki 2 i 10. Podobno nawet Victor Wooten ostatnio ją polubił.

alexiej : :